Czas na mój esej wspomnieniowo-poradnikowy. Przepraszam, pewnie wyjdzie długo ale ja nie umiem się streszczać :x
Do końca nie wiedziałam, czy w ogóle pojadę, a jak już pojechałam - to czy uda mi się tyle wysiedzieć, ostatecznie spędziłam cudowne dwa dni naszpikowana lekami po kokardę, a teraz dochodzę do siebie. Warto było. Jestem zombie. Szczęśliwym zombie.
Nie mam nawet słów ile sama obecność na zawodach daje mi radości, na zobaczenie twarzy ludzi których podziwiam od lat, na spotkanie fanów którzy są jeszcze większymi wariatami niż ja i np. przychodzą na zawody z całą torbą flag każdego możliwego kraju z których większość jest podpisana przez łyżwiarzy, na zobaczenie jak to wszystko działa od środka.
Dla mnie wrażenia są o tyle zwielokrotnione, że - czego może nie widać po moich elaboratach na forum - jestem wręcz patologicznie nieśmiała i potrafię np. czaić się 15 minut w bezpiecznej odległości od Robina Szolkowy i analizować jak bardzo dużym nietaktem byłoby przerwanie mu jedzenia kanapki :D Tak, beznadziejny ze mnie przypadek :D I dlatego każdy autograf, każda najmniejsza interakcja jest dla mnie zwycięstwem nie tylko jako fanki. I pewnie z moim charakterem dojście do poziomu sensownych rozmów z zawodnikami i jakiekolwiek “wejście” w środowisko zajmie mi całe lata, noale. Zawsze można próbować :P
(Nawiasem mówiąc, Robin wtedy wciągnął trzy kanapki i paczkę czipsów w jakieś 20 minut. Nadal mi głupio, że to obserwowałam, ale jego zaangażowanie było fascynujące. Nina Mozer chyba go głodzi :D )
Nie mam dużego porównania bo dotychczas byłam tylko na mistrzostwach świata (jeżeli pięć dni po kilkanaście godzin niesamowitych emocji można określić słowem “tylko”) ale same zawody ujęły mnie taką większą kameralnością i mniejszą barierą na linii fani - zawodnicy, nikt się aż tak nigdzie nie śpieszył, mniejsza ekspozycja medialna (i mniej zawracania gitary przez reporterów) a co tym idzie nieporównywalnie mniejszy stres i napięcie.
Niestety organizacyjne zgrzyty były, oj były. O tragicznym przygotowaniu tafli już chyba napomknęłam, chwilami w rogach dosłownie stały kałuże wody i nie dość, że wypacza to przebieg zawodów (short solistek prawie zamienił się w konkurs nurkowania) to zwyczajnie stwarza potencjalne niebezpieczeństwo dla zawodników. Inna sprawa to ceremonie medalowe, jeżeli w ogóle można je tak nazwać, bo zamiast medali rozdawano kolorowe plastikowe gwiazdki. Niby chodzi tylko o symbol ale w połączeniu z podium na którym pary ledwo się mieściły, brakiem flag, kiss&cry do którego wchodziło się po wąskich stromych schodkach (dobrze, że nikt kostki nie skręcił) no i notorycznym przekręcaniu nazwisk zawodników - nazwisko Mishy Ge czytano na pięć różnych sposobów (tak, liczyłam) a to są kurczę dwie literki! a to tylko wierzchołek góry lodowej - trochę nie halo. Ja rozumiem potrzebę cięć budżetowych, ale nie kosztem zawodników, to jest kwestia elementarnego szacunku i bezpieczeństwa zawodników na było nie było dość prestiżowych zawodach. Poza tym, na tandetną maskotkę zawodów oraz żenującego wodzireja, który nawoływał do tańczenia z ową maskotką jakoś kasa się znalazła.
W ogóle miałam wrażenie jakby w organizację zawodów nie zaangażowano nawet jednej osoby choćby luźno związanej z szeroko pojętym marketingiem, w całym mieście widziałam dosłownie jeden plakat, nie reklamowano żadnym znanym nazwiskiem, podczas zawodów nie przeprowadzono ani jednego wywiadu, nie podawano ciekawostek o zawodnikach, nie wspomniano o cyklu Grand Prix, klasyfikacji czy finale, Skate America, olimpiadzie, kompletnie nic, to dało odczucie takiego oderwania? Zaściankowości? Nie wiem czy rozumiecie o czym mówię, ale mam wrażenie że hipotetyczny przypadkowy przechodzień nie miałby pojęcia co to za zawody i o co w nich chodzi. Zawzięcie reklamowano za to lokalną szkółkę łyzwiarską i rozdawano mapki Grenoble. No wow. I to się przekłada na kwestię zysków, jakby na plakacie umieścili choćby zdjęcie P/C albo postawili gdzieś stanowisko gdzie można kupić zdjęcia i plakaty, to by znalazły się pieniądze na te kilka zestawów medali i pewnie dużo więcej, przy minimalnym wysiłku. Ale to tak na marginesie.
Lekko mnie też zawiodła publiczność, która dawała większe owacje francuskim sędziom niż mniej znanym zawodnikom. Dobra, koniec narzekania, bo mi nikt nie uwierzy że się dobrze bawiłam :D Gerenalnie mi te kwestie średnio przeszkadzają, ale mnie burzy jak godzą w samych łyżwiarzy.
Napiszę trochę o logistyce i samej podróży, bo chyba panuje przekonanie, że wyjazd na zawody za granicę jest megaprzedsięwzięciem a tymczasem podsumowując koszty wyjazdu stwierdzam, że na same bilety wydałam więcej niż na transport i zakwaterowanie łącznie. (A jak już pisałam, spokojnie można było kupić najtańsze bilety na balkon, bo lodowisko w Grenoble jest wyjątkowo małe)
Leciałam do Lyonu easyjetem którego absolutnie nikomu nie polecam, w jedną stronę miał 2h opóźnienia a w drugą ponad 6 i żadnej informacji, bo Francuzi nawet na lotnisku nie ogarniają angielskiego

ostatecznie wylądowałam o porze w której nie ma już pociągów i przedzierając się autobusami nocnymi do domu dotarłam o 6 rano. W sumie mogłam prosto do pracy jechać :tired: No ale tanie loty są dobre bo są dobre i tanie. Bagaż rejestrowany niepotrzebny, bo na 3 dni podręczny to aż nadto, ja musiałam trochę pobawić się w bagażowy tetris bo wciskałam też laptopa i sprzęt foto ale dało radę. Do Grenoble dojechałam autobusem, na który bilet kupiłam jakoś dawno temu przez internety. Zwykle na tego typu autobusy bilety są na konkretną godzinę, więc warto zwrócić uwagę czy pozwolą skorzystać o innej porze w razie opóźnienia lotu. Z zakwaterowaniem miałam szczęście bo znalazłam pokój 40 minut spacerem od lodowiska, wielkości przeciętnej łazienki w bloku i mogło by być cieplej, ale do przeżycia. No i mogłam sobie gotować, co w zasadzie rozwiązało problem kosztów wyżywienia. Rezerwowałam jeszcze w lipcu więc było tanio i mogłam odwołać z miesięcznym wyprzedzeniem. Ogólnie to polecam hostele, jeżeli komuś nie przeszkadza spanie w tym samym pokoju z nieznajomymi osobami to naprawdę warto. W Helsinkach spałam w 16-osobowym pokoju ale prawie wszyscy pozostali też przyjechali na MŚ, więc było z kim wieczorem podzielić się wrażeniami
Generalnie warto zorientować się gdzie znajduje się najbliższe źródło pożywienia, bo na lodowisku nawet jeżeli jest jedzenie to drogie i z kolejkami. W Grenoble akurat jest wielka galeria handlowa z największym Carrefourem w naszej części galaktyki (oraz makdonaldem, w którym można obserwować, jak Ivan Bukin po zawodach z lubością opycha się hamburgerami w nagrodę :lol: ) Jeżeli nie pozwalają wnosić napojów to dobrym patentem jest noszenie pustej butelki lub bidonu i napełnianie z kranu (robię tak od lat również na lotniskach). (Tu akurat napoje pozwalano wnosić ale przy wejściu zabierano nakrętki od butelek, więc ostatecznie rozlana woda z butelek spływała z trybun kaskadami. Nadal jestem pod wrażeniem tej myśli organizacyjnej)
Ogólnie jakby ktoś potrzebował porad na tanie podróżowanie (nie tylko na zawody) to się polecam, mam wieloletnie doświadczenie w temacie :P
W ogóle same zawody wymagają trochę planowania pod względem jedzenia, toalet i rozprostowywania kości, zwłaszcza jeżeli nie chcemy obejrzeć wszystko to te zadania przypadają na przerwy kiedy akurat sporo innych ludzi ma ten sam pomysł

Jedzenie polecam brać ze sobą zawsze, bo przy tych kolejkach na kupne można się nie załapać. Kolejki do toalet są najkrótsze na początku pierwszej rozgrzewki po czyszczeniu lodu. Jak ktoś tak jak ja nie może zbyt długo siedzieć to można upatrzeć sobie miejsce stojące gdzieś z tyłu, najlepiej za operatorami kamer albo za trybuną z mediami, przy okazji można poobserwować jak pracują

Oni zawsze mają dobry widok na lód, tylko najlepiej siedzieć cicho bo z jakiegoś powodu nie przepadają jak im się patrzy przez ramię
Znane twarze najlepiej łapać...no w sumie wszędzie, trzeba dużo łazić i mieć oczy dookoła głowy. To jest w ogóle strasznie fajne, że mimo atmosfery zawodów i konkurencji to jest jednak grupa dobrych znajomych, którzy kibicują kolegom i koleżankom z trybun a w przerwach nadrabiają towarzyskie zaległości. Warto też się zorientować gdzie się znajduje zaplecze medialne, bo tam odbywają się konferencje prasowe, losowanie kolejności startowej itp. i prędzej czy później każdy musi tam pójść. W Helsinkach były takie jedne magiczne drzwi przez które przeszli absolutnie wszyscy wielcy w ciągu mniej więcej pół godziny

Każdy się śpieszył więc nawiązanie kontaktu było utrudnione, ale i tak :09:
W ogóle samo Grenoble jest śliczne, zwłaszcza o tej porze roku, i gorąco polecam jeśli ktoś szuka miejsca na oderwanie się od rzeczywistości na kilka dni. Bardzo żałuję, że zdrowie nie pozwoliło mi na wybranie się w góry, ale samo miasto jest absolutnie urocze (nawet jeżeli trzeba spacerować z całym dobytkiem, bo po co na dworcu przechowalnia bagażu) no i rozdawane na zawodach mapki były całkiem przydatne
No i z całkiem innej paki - totalnie wkręciłam się w fotografię sportową! Mimo tego, że nie byłam przygotowana ani sprzętowo, ani umiejętnościowo (na codzień dłubię głównie w artystycznej, krajobrazowej i okazyjnie podróżniczej, więc pod względem technicznym dość odległa sprawa) no i pod tym względem miałam dość kijowe miejsca bo co chwilę mi coś w kadr wchodziło - absolutna rewelacja, narobiłam prawie dwa tysiące zdjęć w dwa dni i nawet nie wszystkie są beznadziejne! Mam cel zebrać na jakieś sensowne obiektywy do następnych zawodów. Nie wiem czy ktokolwiek byłby zainteresowany - w końcu w internetach można znaleźć miliony lepszych zdjęć niż moje - ale jak już się przez to przedrę i odfiltruję, to mogę gdzieś wstawić i się podzielić.
I tak oto napisałam powieść i nawet nie doszłam do wrażeń z samych zawodów, przepraszam [czd]
Więc najważniejsze opiszę później, bo przydałoby się chociaż poudawać że pracuję :mrgreen: